W Lublinie nie ma gospodarza. Nie było jeszcze prezydenta, który byłby prawdziwym gospodarzem. pisałem to już wcześniej, ale dla mnie wyznacznikiem sprawności władz miasta, jest np. taki drobiazg jak równy, estetyczny i logicznie rozplanowany chodnik. Czysta alejka w parku, albo śmietniki opróżnianie jeszcze przed ich zapełnienim w 150%. Wystarczy przejść przez przez skwer przy Centrum kultury, żeby zobaczyć o cyzm mówię. jedno spojrzenie i już wiadomo, że coś jest nie tak, że ktoś tu nie robi tego do czego jest powołany. nie zarządza. Lublin nie jest pięknym miastem, ale to wrodzone piękno nie jest wstanie obronić się przed syfem. Wynika to prawdopodobnie z typowego myślenia: jeśli coś jest publiczne, społęczne to znacyz że jest niczyje i byle się nie rozleciało, to jakoś tam samo sobie poradzi. W zdrowwej strukturze organizacyjnej (jaką powinno być miasto) jedne jednostki nie tylko podlegają innym (czy to na podstawie umowy czy uchwały, porozumienia etc.) i z tej podległości wynikają obowiązki i uprawnienia. Podwładny wykonuje polecenia a przełożony odpowiada. Jeśli już na tym etapie są zaburzenia to wychodzą śmieci, bo nie było polecenia żeby posprzątac, krzywe chodniki, bo nie było polecenia żeby poprawić. Brak własnej inicjatywy, biorący się ze świętego przekonania, że lepiej się nie wychylać, powoduje zasyfienie miasta.
Generalnie Lublin ulega zasyfieniu. nie sieję defetyzmu, ale doskonale wiecie o czym pisze: piękne, ale zasyfione Stare Miasto, z piękną ale zasyfioną trynitarską (od której nawet nie wymagam remontu, tylko np. zamalowania i doświetlenia przejścia). Dalej: fantastyczny i z niewykorzystanym potencjałem Zalew, zasyfiony tonami śmieci. Ciekawy, ale absolutnie zasyfiony plac Skłodowskiej (tutaj organizacyjna imoptencja władz uczelni, bo jak inaczej nazwać niemożnośc wymienienia płytek na takie które nie klawiszują i utrzymują odpowiednie spadki na wypadek deszczu?). Wspomniany wyżej plac dzieci z pahiatua - wychodzący spod asfaltu alejek bruk, a dokłądnie rzucone tam kiedyś otoczaki, sam skwer pełniący rolę centralnego sralnika Śródmieścia, nieoświetlony, po deszczu przypominający biebrzańskie mokradła. W Lublinie jest wiele pięknych miast, które z braku zainteresowania odpowiedzialnych podmiotów ulegają syfizacji.
Brak jest spójnych koncepcji: jeśli ukłądamy chodniki, to zarządźmy, że w takim a takim kwartale ulic będą możliwe takie a takie formy nawierzchni, że latarnie będą takie, a słupki takie. jeśli słupek się przewrócił, to ustalmy kto go naprawi. I przede wsyztskim: kiedy już to ustalimy, to EGZEKWUJMY to.
Niech urzędnicy odpoweidzialni za poszczególne działki wyskocza raz na tydzień na miasto i z poziomu ulicy a nie zza biurka lub furki o przyciemnianych szybach zobaczą o co chodzi. Niech porównają to co podpisują z tym czego na ogół nie widać na ulicach miasta. Jeśli nie udaje im się rozwiazywać problemów kompleksowo - to niech załatwiają doraźnie. Cóż, będzie to kolejna prowizorka, ale wolę prowizorkę w postaci archetypicznego równego chodnika bez kałuż niż wiecznie planowane, obiecywane i równie konsekwentnie odwlekane inwestycje w wizerunek i funkcjonalność miasta. Inwestycje, które zawsze są "naj po tej stronie Wisły", "naj we Wschodniej Polsce", a niekiedy nawet "naj wzdłuż wschodniej granicy UE" itd. itd. etc...
Chyba czas przejąć władzę w mieście...