W takim razie nie mam żadnej wątpliwości że WBiL działa na szkodę mieszkańców naszego miasta, widząc interes kamieniczników, pseudoinwestorów min. z Krakowa, którzy myślą że TO IM się należy. Nie należy. Nikt w Łodzi przedwojennej nie miał 60 kamienic nawet fabrykant. Nie myślę. Kto i z jakich źródeł ma na to pieniądze żeby skupować je hurtowo? Prywatyzacja dla mieszkańców Łodzi i wykupy po kosztach właśnie dla nich. Inaczej zawsze będziemy mieszkać u kogoś. Ciekawe ilu z tych inwestorów mieszka w tym mieście i je prawdziwie szanuje?
http://www.czsz.bzzz.net/czarny/node/2996
Gentryfikacja po łódzku, czyli nowy, wspaniały świat prof. Markowskiego
Czarny Sztandar, czw., 15/07/2010 - 17:51
* Artykuły, polemiki, kontrowersje
Wraz z narzuceniem Łodzi rządowego komisarza, ultraliberała i aparatczyka Platformy Obywatelskiej Tomasza Sadzyńskiego gentryfikacja naszego miasta nabrała przyspieszenia. Nie przejmując się brakiem demokratycznego mandatu do kierowania miastem, nowa ekipa z zapałem zabrała się do prowadzania w mieście liberalnych porządków. Najpierw przeprowadzono nowelizację miejskiego budżetu pod dyktando partyjnych władz, drastycznie obniżając wydatki na miejskie inwestycje i niektóre usługi publiczne, później, ignurując obowiązujące w mieście przepisy dotyczące konsultacji społecznych rozpoczęto intensywane starania o budowę spalarni śmieci, pomimo gwałtownego sprzeciwu mieszkańców okolicy, w której ma powstać zakład. Praktycznie każdy tydzień przynosi kolejne informacje o czystkach w miejskich urzędach i obsadzaniu kolejnych posad politycznymi sojusznikami nowych władz i kolejnych projektach, opartych na niesławnej zasadzie „partnerstwa publiczno – prywatnego”: finansowanych z publicznych środków, przynoszących jednak dochody prywatnym firmom.
Zmianę klimatu na szczytach lokalnej władzy doskonale wyczuli właściciele łódzkich kamienic, nasilając represje przeciwko mieszkającym w nich „komunalnym” lokatorom. Świadomi własnej bezkarności i cichego przyzwolenia władz miasta na „ostateczne rozwiązanie kwestii lokatorskiej”, działając na granicy prawa kamienicznicy wypowiedzieli prawdziwą wojnę lokatorom. Tylko w ostatnim tygodniu lokane media poinformowały o bezprawnym wyłączeniu wody w kamienicy przy Pomorskiej, na Nowomiejskiej komunalni lokatorzy prywatnego budynku zmuszeni są mieszkać w grożącym zawaleniem się budynku, po tym, jak prywatny właściciel doprowadził go do ruiny, by pozbyć się „komunalnych”. Podobna sytuacja panuje na Drewnowskiej, na Więckowskiego zdesperowana rodzina zagroziła popełnieniem zbiorowego samobójstwa w razie eksmisji do mieszkania zastęczego, na które nie było jej stać. Interweniowali antyterroryści.
Mimo, że bieda i wykluczenie tysięcy łódzkich rodzin, zasiedlających komunalne mieszkania są bezpośrednim następstwem neoliberalnych reform ekonomicznych po roku 1989, w tym świadomego doprowadzenia do upadku łódzkiego przemysłu włókienniczego, dającego pracę dziesiątkom tysięcy „komunalnych”, liberalni politycy nie tracą dobrego nastroju. Na fali entuzjazmu dla gentryfikacji śródmieścia Łodzi i neoliberalnych porządków w mieście ze swej zapomnianej przez boga i studentów Katedry Zarządzania Miastem i Regionem UŁ wyłonił się profesor Tadeusz Makowski , który w wywiadzie, udzielonym 14 lipca lokalnemu wydaniu Gazety Wyborczej zachęca władze miasta do dalszego „zaostrzenia kursu” wobec zalegających z czynszem komunalnych lokatorów, handlarzy z łódzkich targowisk i wszystkich tych, dla których nie ma miejsca w rządzonym przez liberałów mieście.
Lektura wywiadu z prof. Markowskim nie pozostawia złudzeń, co czeka najuboższych (czy raczej „niedostatecznie bogatych”) mieszkańców miasta pod rządami liberałów. Markowski zaleca wprost do dalszych wysiedleń mieszkańców śródmieścia, „mimo uporu lokatorów” i zachęca władze, by w nieuniknionym konflikcie między lokatorami a właściecilami kamienic postawiły na prywatnych właścicieli i ubolewa, że „(...)ciągle mamy piętno błędnego myślenia, że prywatny jest gorszy niż komunalny. Urzędnicy wolą mieć kontakt z nędznym zakładem budżetowym niż z przedsiębiorcą.” A co z lokatorami? Coż, jak twierdzi profesor, „jeśli marzymy o ożywieniu Śródmieścia, muszą chcieć w nim zamieszkać zamożniejsi”, i dodaje: „jasne jest, że część kamienic trzeba wysiedlić”. Dla obywateli drugiej kategorii, nienależących do grupy „zamożniejszych” i w związku z tym pozbawionych prawa do mieszkania w śródmieściu Łódzki, Markowski przewiduje przesiedlenie do „(...)tanich lokali, już nie w centrum miasta” i ubolewa, że miastu nie ma wystarczającej ilość lokali socjanych w odpowiednio nieatrakcyjnych i odległych od centrum lokalizacjach.
W wywiadzie dla Gazety Wyborczej profesor nalega, by ten drastyczny, antyspołeczny i antylokatorski program wprowadzić w życie jak najszybciej, jeszcze przed wyborami samorządowymi, pod rządami ekipy niepochodzącej wprawdzie z demokratycznych wyborów, pozbawionej za to głupich, prospołecznych sentymentów i zdecydowanej realizować neoliberalne reformy w mieście. Poza wszystkim innym, jak przyznaje sam Markowski, pozwoliłoby to postawić kolejne władze miasta przed faktem dokonanym, i utrudniłoby im wycofanie się z już rozpoczętych projektów. Profesor ma jednak nadzieję, że wybory wygra ”(...)ktoś, kto nie ulegnie populistom, tylko będzie wyprzedzał myślenie grup społecznych.”
Jakie zagrożenia, poza możliwą wyborczą porażką, widzi profesor Markowski przed politykami „wyprzedzającymi myślenie grup społecznych” i wprowadzajacącymi w życie jego postulaty neoliberalnej gentryfikacji w mieście? Przede wszystkim rozbestwiony motłoch złożony z wszystkich tych, których profesor zamierza wysiedlić do „tanich lokali, już nie w centrum miasta”, ludzie, który według słów Markowskiego, „przyjdą pod urząd i narobią hałasu” (w ten elegancki sposób profesor określa możliwe protesty społeczne przeciwko gentryfikacji śródmieścia). Markowski ubolewa że w Łodzi „przyzwyczaja ludzi do myślenia, że wszystko można wywalczyć krzykami pod urzędem miasta” i dodaje, że z powodu protestów „do władzy dociera zniekształcona informacja. Zakłócona przez akcje, szumy, które tworzą ci niezadowoleni protestujący.” W ten sposób profesor nie pozostawia złudzeń co do swych poglądów na kwestie lokalnej demokracji, społecznego aktywizmu, konsultacji społecznych i udziału mieszkańców miasta w podejmowaniu istotnych dla nich decyzji. Markowski stawia tu ostre rozgraniczenie między „władzą”, a „niezadowolonymi” którzy przez sam fakt swego niezadowolenia powinni być wyłączeni z decydowania o decydujących ich sprawach. Zadaniem „władzy” jest „wyprzedzanie myślenia grup społecznych” (kolejny, elegancki eufemizm na ignorowanie przez rządzących miastem opinii swych wyborców), realizacja polityki nakreślonej przez łódzkiego naukowca wbrew mieszkańcom miasta, nawet gdyby miało to doprowadzić do otwartego konfliktu i ulicznych demonstracji. Te jawnie autorytarne poglądy Markowski próbuje maskować wprowadzając w wywiadzie dla gazety niejasną kategorię „milczącej większości” Łodzian, popierającej neoliberalne porządki w mieście i antylokatorską politykę władz. Profesor nie wyjaśnia jednak, skąd wie że ta „milcząca większość” istnieje i że „micząco popiera” politykę władz miasta. Nie o to zresztą chodzi – cała koncepcja jest w końcu tylko demagogiczną figurą, za którą kryją się interesy najbogatszych Łodzian, w tym właścicieli nieruchomości w śródmieściu, które w wywiadzie z Gazetą Wyborczą prezentuje Markowski.
Dlatego też nie wolno ignorować jego wywiadu dla Wyborczej i uznawać go za kolejną próbę zaistnienia odstawionego przez całe lata na boczny tor naukowca o wybujałych ambicjach. Jego tekst jest raczej wyborczym manifestem najbogatszych Łodzian, lub (w najlepszym przypadku) próbą naszkicowania politycznego programu, mającego w założeniu połączyć finansowe elity miasta i reprezentujących ją neoliberałów. Gazeta Wyborcza jest zbyt poważnym pismem a jej wpływ na bieg lokalnych spraw zbyt duży, by pojawienie się na jej łamach w okresie poprzedzającym kampanię wyborczą do lokalnych władz wywiadu z Markowskim było zwykłym zbiegiem okoliczności.
Wobec zbliżających się wyborów samorządowych i towarzyszącej im mobilizacji neoliberalnych zwolenników gentryfikacji w Łodzi odpowiedzią środowiska wolnościowego i wszystkich grup społecznych, w które uderza obecna polityka promowania interesów kamieniczników i najbogatszych. Dotychczasowa współpraca Federacji Anarchistycznej, Młodych Socjalistów i organizacji obrony lokatorów, której praktycznym wyrazem są ostatnie, udane blokady eksmisji w mieście są z całą pewnością krokiem w dobrą stronę, by jednak skutecznie stawić czoła neoliberalnemu lobby konieczna jest znacznie większa aktywizacja środowisk lokatorskich i włączenie jej w walkę w obronie swych praw. Niezbędne jest też poszerzenie społecznej bazy ruchu lokatorskiego, włączenie w walkę z gentryfikacją łódzkich studentów, których wzrost cen mieszkań w kamienicach skazuje na mieszkanie w zarobaczonych i drogich akademikach, artystów walczących od lat bezskutecznie o tanie pracownie i stworzenie w mieście samorządnej przestrzeni dla swej twórczości, wreszcie organizacji pozarządowych wspierających ideę demokracji uczestniczącej. Wspólna platforma ideowa takiego ruchu jest łatwa do określenia: ochrona prawa do godnego mieszkania dla wszystkich, promowanie demokracji uczestniczącej i lokalnej samorządności, walka o publiczną przestrzeń dla wszystkich Łodzian, bez względu na ich finansowy status i zachowanie różnorodności miejskiego środowiska. Podobne ruchy na rzecz lokalnej samorządności i równych praw mieszkańców miasta, rozwijające się z udziałem grup anarchistycznych w Poznaniu, Gdańsku, Krakowie czy Warszawie są tu zresztą najlepszym przykładem.
Stawka jest wysoka, w zamienionym w strzeżone osiedle przez neoliberałów śródmieściu Łodzi nie będzie miejsca ani dla (względnie) tanich komunalnych mieszkań i ich lokatorów, ani dla niezależnych, niekomercyjnych inicjatyw kulturalnych czy artystycznych, ani dla publicznej przestrzeni dla wszystkich. Doświadczenia całego świata wskazują, że zamiana miasta w finansową monokulturę, pilnowaną przez ochroniarzy i policyjne kamery powoduje jego stopniowe obumarcie – zaś wysiedlenia wszystkich tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na płacenie „wolnorynkowych” czynszy do socjalnych gett na przedmieściach skazuje ich na jeszcze większą izolację i wykluczenie, ostatecznie odbierając im jakąkolwiek możliwość poprawy własnej sytuacji i wyjścia z pułapki ubóstwa.
Z drugiej strony, przestrzeń miejska jest dla łódzkich grup wolnościowych ich naturalnym środowiskiem, miejscem gdzie żyją i działają ich aktywiści. Dlatego obrona miasta przed gentryfikacją powinna stać się priorytetem łódzkich wolnościowców. W Łodzi musi być miejsce dla wszystkich, inaczej zabraknie go również dla nas.
http://czsz.bzzz.net/czarny/node/3020
Łódź: „Wyborcza” w obronie kamienicznika z Drewnowskiej
Czarny Sztandar, pt., 23/07/2010 - 15:37
* Sprawy Lokatorskie
* Łódź i okolice
Łódzka edycja „Gazety Wyborczej” kontynuuje na swych łamach kampanię na rzecz prywatyzacji łódzkich kamienic i przeciwko ich komunalnym lokatorom. Po publikacji wywiadu z prof. Markowskim z UŁ, (komentarz do tego tekstu pod linkiem:
http://www.czsz.bzzz.net/czarny/node/2996) tym razem dziennikarze gazety wzięli w obronę Edytę Zwolińską, właścicielkę dwu kamienic przy Drewnowskiej 60, której stan techniczny zagraża życiu jej komunalnych lokatorów.
Mimo, że właścicielka zdaje sobie sprawę z ciążącej na niej odpowiedzialności za życie mieszkańców obu budynków, zamiast przeprowadzić w nich remont czeka, aż miasto wykwateruje „komunalnych” do lokali zastępczych, a ona będzie mogła sprzedać opróżnioną w ten sposób działkę deweloperom. Oczywiście, dziennikarkom lokalnej „Wyborczej”, które opisały sprawę w dzisiejszym wydaniu gazety nie przyjdzie jakoś do głowy, że prywatny właściciel może prowadzić z miastem i lokatorami równie cyniczną grę obliczoną na łatwy, wielomilionowy zarobek. Wolą pisać o Edycie Zwolińskiej, „subtelnej blondynce z Krakowa” jak ją określają, jako ofierze biurokracji panującej w łódzkim Urzędzie Miasta i złej woli jego urzędników.
Cała, opisana w „Wyborczej” historia krakowskiej inwestorki zwyczajnie nie trzyma się kupy. Oto subtelna studentka łódzkiej szkoły filmowej „ zachywciła się naszym miastem i jego architekturą” do tego stopnia, że postanowiła kupić w nim dwie kamienice – jak widać, dla obu dziennikarek nie ma nic dziwnego w tym, że absolwenci szkoły filmowej kupują sobie zaraz po studiach budynki warte miliony złotych (pytanie, skąd Zwolińska wzięła pieniądze jakoś w tekście nie pada...), „Wyborcza” nie dostrzega też zdaje się oczywistej sprzeczności między tym, że jak pisze Krakowianka „zachwyciła się naszym miastem” a tym, że jak deklaruje sama Zwolińska, w całej transakcji chodziło jedynie o kasę. Jak twierdzi sama zainteresowana w rozmowie z „Wyborczą”: „Wiedziałam, co kupuję. Ale byłam przekonana, że to dobra decyzja i niezły interes. Myślałam o tym, żeby budynki wyremontować i wynajmować na mieszkania lub biura. A gdyby remont się nie opłacał, chciałam sprzedać działkę deweloperowi z zyskiem, bo to świetny punkt”
Oczywiście, mówiąc o swoich planach względem kamienicy przy Drewnowskiej 60 Zwolińska zapomina o drobnym szczególne – mianowicie o tym, że wraz z kupnem obu kamienic stała się odpowiedzialna za zapewnienie bezpiecznych i godnych warunków życia komunalnym lokatorom obu budynków. Teraz, gdy okazało się że miasto nie dysponuje lokalami zastępczymi, by pozbawić Zwolińską kłopotu i wykwaterować zamieszkałe przy Drewnowskiej 60 rodziny, inwestorka nie kryje rozgoryczenia postępowaniem łódzkich urzędników: „Utrudniają podjęcie jakichkolwiek kroków. Przez nich mieszkańcom, którzy wciąż są tu zakwaterowani, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo” - alarmuje Zwolińska, której nie przyjdzie jakoś do głowy, że za przeprowadzenie w budynku niezbędnego remontu odpowiada jego właściciel – czyli ona. Zamiast tego, za pośrednictwem wspierającej jak zwykle łódzkich kamieniczników „Gazety” domaga się, by miasto jak najszybciej wykwaterowało „komunalnych”, co pozwoli jej na sprzedaż położonych w sąsiedztwie Manufaktury działek przy Drewnowskiej 60: „znalezienie im lokali zastępczych to ewidentnie zadanie miasta” – twierdzi, nie bez racji, Zwolińska, która jak przyznaje zdaje sobie sprawę z ciążącej na niej odpowiedzialności za bezpieczeństwo lokatorów, jednak zamiast inwestować w remont woli szantażować władze miasta korzystając z łamów „Wyborczej”. „Nie widziałam jeszcze miasta, które tak beztrosko podchodziłoby do lokatorów. I tak skutecznie zniechęcało inwestorów.” podsumowuje swoje żale Edyta Zwolińska.