Joined
·
40,487 Posts
Na początek:
Rebudowa - pojęcie zaproponowane przez Skansena oraz 625 na budowę obiektów projektowanych, ale nie stworzonych (wieżowce Berga itp.) oraz na budowę obiektów o nowej architekturze ale zabytkowej urbanistyce.
Do rzeczy:
Jestem berlińczykiem. Co to dziś znaczy?
Na zewnątrz dobrze udaje wielką metropolię, a tak naprawdę jest strasznie prowincjonalny. Dlatego władze Berlina chcą odbudowy średniowiecznej starówki
By wprawić berlińczyka w zakłopotanie, wystarczy zapytać go o centrum jego miasta. Jedni wskażą wysadzaną lipami aleję Unter den Linden, inni Reichstag i Urząd Kanclerski, zaś starzy mieszkańcy zachodniej części - handlowy deptak Ku'damm w okolicach Dworca Zoo. Pytany o starówkę berlińczyk rozłoży już tylko bezradnie ręce.
Tam, gdzie przed wojną pulsowały życiem uliczki opisane przez Alfreda Döblina w powieści "Berlin Alexanderplatz", wyrasta dziś słynna wieża telewizyjna, a wokół rozciąga się wielka pusta przestrzeń. W środku betonowego klepiska nazwanego Forum Marksa i Engelsa stoi ich klocowaty pomnik. Tylko średniowieczny kościół mariacki w otoczeniu socjalistycznych bloków jest wskazówką dla poszukiwacza śladów minionej epoki. Aspirująca do rangi europejskiej metropolii niemiecka stolica bez historycznego środka - czy to nie kuriozum?
3 lutego 1945 r. alianckie naloty zamieniły historyczne centrum Berlina w pole gruzów. W całym Berlinie wojna zniszczyła co trzecie spośród 1,6 mln mieszkań. Ale i to, co pozostało, było burzone w latach powojennych. Architekt Hans Scharoun, o którym konserwatywny publicysta Wolf Jobst Siedler napisał kiedyś, że "uczynił neandertalczyka głównym budowniczym Berlina", przerzynał stare dzielnice w zachodniej części miasta wielopasmowymi arteriami. Bo samochód był symbolem nowego początku i indywidualizacji, która otworzyła Niemcom drogę na Zachód, a ronda i autostrady uważano za wizytówkę miasta.
W latach 60. i 70. w Berlinie Zachodnim na ogromną skalę rozkwitło budownictwo socjalne, triumfy święciły proste betonowe formy nowego brutalizmu. Także we wschodniej części miasta, na obrzeżach popadających w ruinę starych dzielnic, powstawały gigantyczne blokowiska Marzahn czy Hellersdorf, zresztą bliźniaczo podobne do zachodnioberlińskiego Märkisches Viertel. Ofiarą architektonicznych utopii padło wiele XIX-wiecznych kwartałów.
Nowa tożsamość i średniowiecze
W grudniu rozstrzygnięto konkurs architektoniczny na rekonstrukcję królewskiego zamku Hohenzollernów. Stanie on w 2014 r. w miejscu rozebranego właśnie Pałacu Republiki - siedziby enerdowskiego parlamentu - tuż nad Szprewą, z widokiem na pomnik Marksa i Engelsa. "Zburzenie Pałacu Republiki odsłoniło urbanistyczną pustkę" - pisał komentator dziennika "Der Tagesspiegel".
Dwa miesiące temu za „odzyskaniem zarodka miasta” opowiedziały się władze Berlina - i wsadziły kij w mrowisko. Czy odzyskanie polegać ma na rekonstrukcji Starego Miasta? Tego domaga się grono zachodnioberlińskich architektów skupionych wokół Hansa Stimmanna, którzy w maju opublikowali album ze swoimi pomysłami. Nie proponują oni wiernej odbudowy dawnych kwartałów, lecz odtworzenie układu ulic i parceli. Nawiązują do znanego już w latach 80. pojęcia „krytycznej rekonstrukcji”, która mogłaby się rozpocząć za kilka lat.
Kiedy dziesięć lat temu po raz pierwszy zespół Stimmanna przedstawił swoje propozycje, uznano je za kolejną próbę "kolonizacji" wschodniej części miasta przez Wessi, ale w sporze o historyczne centrum Berlina chodzi o coś więcej niż tylko o kulturkampf między wschodem a zachodem tudzież między różnymi kierunkami w architekturze. Stanowi on drugą odsłonę debaty o Berlinie jako "mieście bez formy".
Jej pierwszy etap miał miejsce w latach 90., kiedy na Berlin patrzył cały świat; to tu szukano odpowiedzi na pytanie, jakie Niemcy wyłonią się po zjednoczeniu. Miasto wymyślało się na nowo. W miejscu, gdzie kiedyś przebiegał mur, w dawnej "strefie śmierci" wyrosły wieżowce placu Poczdamskiego i elegancka dzielnica rządowa. To właśnie tam tworzyło się nowe centrum. Chodziło o pokazanie Berlina kosmopolitycznego, któremu ton nadaje dynamiczne i kreatywne pokolenie nowych Niemców. Szklana kopuła Reichstagu sir Normana Fostera miała podkreślać przejrzystość demokratycznych struktur, zaś pomnik Pomordowanym Żydom Europy w pobliżu Bramy Brandenburskiej miał być sygnałem, że pamięć o Holocauście pozostanie obecna w debacie publicznej.
Ta opowieść o nowym Berlinie odniosła sukces. Berlin tętni kulturalnie i fascynuje swoją otwartością. Ale czy proces zrastania się miasta i wykuwania jego nowej tożsamości został zakończony? I na czym polega specyfika Berlina, którego nowa architektura niewiele różni się od amerykańskich miast? W dodatku mentalny podział na wschód i zachód trwa, poczucie wspólnoty mieszkańców z różnych dzielnic jest słabe. "Berlińczycy to bardziej ludność niż obywatele" - utyskuje znany berliński publicysta Klaus Hartung, który wspiera inicjatywę odbudowy starówki. Władze miasta próbują wzmocnić obywatelską mobilizację kampaniami adresowanymi już nie na zewnątrz, lecz do samych berlińczyków - ostatnio pod angielskim hasłem "Be Berlin!", wcześniej "Biedny, ale sexy". Zdaniem socjologów to tylko świadectwo głębokiego pęknięcia między odczuciami ludzi a tym, co tworzy dzisiaj image miasta.
Poszukiwany mieszczański etos
Pomysł "starego centrum" wokół wieży telewizyjnej i odbudowy zamku to część tych poszukiwań. Zwolennicy rekonstrukcji średniowiecznej starówki chcą nie tylko dopełnić zjednoczenia miasta, lecz także przywrócić mu utracony w XX w. mieszczański charakter. Celem jest "powrót do wspólnego miasta, które ma historyczne centrum należące do wszystkich" (Klaus Hartung). Reinterpretacja przeszłości, np. przywrócenie do łask części tradycji pruskiej, służyć ma za spoiwo tej identyfikacji.
W naładowanej symbolami, tradycjami i znaczeniami berlińskiej przestrzeni publicznej te działania nie muszą prowadzić do odrodzenia nacjonalizmu. Dobrym przykładem jest zamek. Za odtworzonymi barokowymi fasadami mieścić się będzie Forum Humboldta, a w nim Muzeum Kultur Pozaeuropejskich nawiązujące do kosmopolitycznego mitu miasta. Ale czy budowanie tożsamości Berlina może w ogóle dokonać się dzięki przywróceniu pamięci o przeszłości?
Tęsknota za historycznym zakorzenieniem jest w przypadku stolicy, która porównuje się z Paryżem czy Rzymem, zrozumiała. Jednak Berlin rozwijał się inaczej, raczej zrywając ciągłość i eksperymentując. "Zapominanie i zaczynanie od nowa są zapisane w DNA miasta" - dystansuje się komentator "Berliner Zeitung" od pomysłu odbudowy starówki. Największych zmian nie spowodowały zresztą wojna ani NRD, lecz gigantyczna przebudowa centrum na przełomie XIX i XX w. Berlin jest palimpsestem, w którym trudno ustalić, która warstwa jest właściwym punktem odniesienia dla choćby najbardziej krytycznej rekonstrukcji.
Berlinowi brakuje też tej warstwy społecznej, która mogłaby być nośnikiem takiej tożsamości wspólnego miasta. Niegdyś było nią wykształcone mieszczaństwo i to o renesansie jego obywatelskiego etosu marzą zwolennicy nowej starówki. Ale to iluzja. Berlin jest zadłużony i biedny, nie ma w nim przemysłu ani wielkich firm. Zapełnione statecznymi przedstawicielami wyższej klasy średniej kawiarniane stoliki w zachodnich dzielnicach, Charlottenburgu czy Wilmersdorfie, nie mogą skryć faktu, że to już nie oni nadają ton miastu. Jego puls lub, jak kto woli, tożsamość kształtują także mobilni freelancerzy, nowa klasa średnia sektora usług, imigranci ze wszystkich stron świata stanowiący prawie jedną czwartą ludności, nadal rzucający się w oczy Ossi... Czy może łączyć ich jakaś wspólna tożsamość?
Na zewnątrz Berlin dobrze udaje wielką metropolię, w istocie jest strasznie prowincjonalny. Każdy żyje w swojej własnej dzielnicy - Kiez - i nie wyściubia z niej nosa. "Ta podwójna tożsamość prowincjusza i mieszkańca metropolii jest prawdopodobnie źródłem przysłowiowej berlińskiej otwartości i tolerancji" - pisze berliński publicysta i redaktor naczelny polsko-niemieckiego magazynu "Dialog" Basil Kerski w wydanej niedawno książce "Homer na placu Poczdamskim" (Wyd. UMCS).
Migracyjny od stuleci charakter miasta powoduje, że nie wytworzyło ono żadnej wspólnej tożsamości, która dawałaby poczucie odpowiedzialności za całość. To dlatego tak łatwo - i chętnie - można stać się berlińczykiem. "Dopiero w tym mieście nauczyłem się, że nie muszę wybierać między polskimi i irackimi korzeniami, nie muszę także udawać rodowitego Niemca" - dodaje Kerski. To właśnie niezdefiniowana tożsamość i niedookreślona forma Berlina są tajemnicą jego powabu. Czym innym zresztą mógłby zaimponować Europie? Nowiutką starówką u stóp wieży telewizyjnej?
Źródło: Gazeta Wyborcza
Rebudowa - pojęcie zaproponowane przez Skansena oraz 625 na budowę obiektów projektowanych, ale nie stworzonych (wieżowce Berga itp.) oraz na budowę obiektów o nowej architekturze ale zabytkowej urbanistyce.
Do rzeczy:
Jestem berlińczykiem. Co to dziś znaczy?


Na zewnątrz dobrze udaje wielką metropolię, a tak naprawdę jest strasznie prowincjonalny. Dlatego władze Berlina chcą odbudowy średniowiecznej starówki
By wprawić berlińczyka w zakłopotanie, wystarczy zapytać go o centrum jego miasta. Jedni wskażą wysadzaną lipami aleję Unter den Linden, inni Reichstag i Urząd Kanclerski, zaś starzy mieszkańcy zachodniej części - handlowy deptak Ku'damm w okolicach Dworca Zoo. Pytany o starówkę berlińczyk rozłoży już tylko bezradnie ręce.
Tam, gdzie przed wojną pulsowały życiem uliczki opisane przez Alfreda Döblina w powieści "Berlin Alexanderplatz", wyrasta dziś słynna wieża telewizyjna, a wokół rozciąga się wielka pusta przestrzeń. W środku betonowego klepiska nazwanego Forum Marksa i Engelsa stoi ich klocowaty pomnik. Tylko średniowieczny kościół mariacki w otoczeniu socjalistycznych bloków jest wskazówką dla poszukiwacza śladów minionej epoki. Aspirująca do rangi europejskiej metropolii niemiecka stolica bez historycznego środka - czy to nie kuriozum?
3 lutego 1945 r. alianckie naloty zamieniły historyczne centrum Berlina w pole gruzów. W całym Berlinie wojna zniszczyła co trzecie spośród 1,6 mln mieszkań. Ale i to, co pozostało, było burzone w latach powojennych. Architekt Hans Scharoun, o którym konserwatywny publicysta Wolf Jobst Siedler napisał kiedyś, że "uczynił neandertalczyka głównym budowniczym Berlina", przerzynał stare dzielnice w zachodniej części miasta wielopasmowymi arteriami. Bo samochód był symbolem nowego początku i indywidualizacji, która otworzyła Niemcom drogę na Zachód, a ronda i autostrady uważano za wizytówkę miasta.
W latach 60. i 70. w Berlinie Zachodnim na ogromną skalę rozkwitło budownictwo socjalne, triumfy święciły proste betonowe formy nowego brutalizmu. Także we wschodniej części miasta, na obrzeżach popadających w ruinę starych dzielnic, powstawały gigantyczne blokowiska Marzahn czy Hellersdorf, zresztą bliźniaczo podobne do zachodnioberlińskiego Märkisches Viertel. Ofiarą architektonicznych utopii padło wiele XIX-wiecznych kwartałów.
Nowa tożsamość i średniowiecze
W grudniu rozstrzygnięto konkurs architektoniczny na rekonstrukcję królewskiego zamku Hohenzollernów. Stanie on w 2014 r. w miejscu rozebranego właśnie Pałacu Republiki - siedziby enerdowskiego parlamentu - tuż nad Szprewą, z widokiem na pomnik Marksa i Engelsa. "Zburzenie Pałacu Republiki odsłoniło urbanistyczną pustkę" - pisał komentator dziennika "Der Tagesspiegel".
Dwa miesiące temu za „odzyskaniem zarodka miasta” opowiedziały się władze Berlina - i wsadziły kij w mrowisko. Czy odzyskanie polegać ma na rekonstrukcji Starego Miasta? Tego domaga się grono zachodnioberlińskich architektów skupionych wokół Hansa Stimmanna, którzy w maju opublikowali album ze swoimi pomysłami. Nie proponują oni wiernej odbudowy dawnych kwartałów, lecz odtworzenie układu ulic i parceli. Nawiązują do znanego już w latach 80. pojęcia „krytycznej rekonstrukcji”, która mogłaby się rozpocząć za kilka lat.
Kiedy dziesięć lat temu po raz pierwszy zespół Stimmanna przedstawił swoje propozycje, uznano je za kolejną próbę "kolonizacji" wschodniej części miasta przez Wessi, ale w sporze o historyczne centrum Berlina chodzi o coś więcej niż tylko o kulturkampf między wschodem a zachodem tudzież między różnymi kierunkami w architekturze. Stanowi on drugą odsłonę debaty o Berlinie jako "mieście bez formy".
Jej pierwszy etap miał miejsce w latach 90., kiedy na Berlin patrzył cały świat; to tu szukano odpowiedzi na pytanie, jakie Niemcy wyłonią się po zjednoczeniu. Miasto wymyślało się na nowo. W miejscu, gdzie kiedyś przebiegał mur, w dawnej "strefie śmierci" wyrosły wieżowce placu Poczdamskiego i elegancka dzielnica rządowa. To właśnie tam tworzyło się nowe centrum. Chodziło o pokazanie Berlina kosmopolitycznego, któremu ton nadaje dynamiczne i kreatywne pokolenie nowych Niemców. Szklana kopuła Reichstagu sir Normana Fostera miała podkreślać przejrzystość demokratycznych struktur, zaś pomnik Pomordowanym Żydom Europy w pobliżu Bramy Brandenburskiej miał być sygnałem, że pamięć o Holocauście pozostanie obecna w debacie publicznej.
Ta opowieść o nowym Berlinie odniosła sukces. Berlin tętni kulturalnie i fascynuje swoją otwartością. Ale czy proces zrastania się miasta i wykuwania jego nowej tożsamości został zakończony? I na czym polega specyfika Berlina, którego nowa architektura niewiele różni się od amerykańskich miast? W dodatku mentalny podział na wschód i zachód trwa, poczucie wspólnoty mieszkańców z różnych dzielnic jest słabe. "Berlińczycy to bardziej ludność niż obywatele" - utyskuje znany berliński publicysta Klaus Hartung, który wspiera inicjatywę odbudowy starówki. Władze miasta próbują wzmocnić obywatelską mobilizację kampaniami adresowanymi już nie na zewnątrz, lecz do samych berlińczyków - ostatnio pod angielskim hasłem "Be Berlin!", wcześniej "Biedny, ale sexy". Zdaniem socjologów to tylko świadectwo głębokiego pęknięcia między odczuciami ludzi a tym, co tworzy dzisiaj image miasta.
Poszukiwany mieszczański etos
Pomysł "starego centrum" wokół wieży telewizyjnej i odbudowy zamku to część tych poszukiwań. Zwolennicy rekonstrukcji średniowiecznej starówki chcą nie tylko dopełnić zjednoczenia miasta, lecz także przywrócić mu utracony w XX w. mieszczański charakter. Celem jest "powrót do wspólnego miasta, które ma historyczne centrum należące do wszystkich" (Klaus Hartung). Reinterpretacja przeszłości, np. przywrócenie do łask części tradycji pruskiej, służyć ma za spoiwo tej identyfikacji.
W naładowanej symbolami, tradycjami i znaczeniami berlińskiej przestrzeni publicznej te działania nie muszą prowadzić do odrodzenia nacjonalizmu. Dobrym przykładem jest zamek. Za odtworzonymi barokowymi fasadami mieścić się będzie Forum Humboldta, a w nim Muzeum Kultur Pozaeuropejskich nawiązujące do kosmopolitycznego mitu miasta. Ale czy budowanie tożsamości Berlina może w ogóle dokonać się dzięki przywróceniu pamięci o przeszłości?
Tęsknota za historycznym zakorzenieniem jest w przypadku stolicy, która porównuje się z Paryżem czy Rzymem, zrozumiała. Jednak Berlin rozwijał się inaczej, raczej zrywając ciągłość i eksperymentując. "Zapominanie i zaczynanie od nowa są zapisane w DNA miasta" - dystansuje się komentator "Berliner Zeitung" od pomysłu odbudowy starówki. Największych zmian nie spowodowały zresztą wojna ani NRD, lecz gigantyczna przebudowa centrum na przełomie XIX i XX w. Berlin jest palimpsestem, w którym trudno ustalić, która warstwa jest właściwym punktem odniesienia dla choćby najbardziej krytycznej rekonstrukcji.
Berlinowi brakuje też tej warstwy społecznej, która mogłaby być nośnikiem takiej tożsamości wspólnego miasta. Niegdyś było nią wykształcone mieszczaństwo i to o renesansie jego obywatelskiego etosu marzą zwolennicy nowej starówki. Ale to iluzja. Berlin jest zadłużony i biedny, nie ma w nim przemysłu ani wielkich firm. Zapełnione statecznymi przedstawicielami wyższej klasy średniej kawiarniane stoliki w zachodnich dzielnicach, Charlottenburgu czy Wilmersdorfie, nie mogą skryć faktu, że to już nie oni nadają ton miastu. Jego puls lub, jak kto woli, tożsamość kształtują także mobilni freelancerzy, nowa klasa średnia sektora usług, imigranci ze wszystkich stron świata stanowiący prawie jedną czwartą ludności, nadal rzucający się w oczy Ossi... Czy może łączyć ich jakaś wspólna tożsamość?
Na zewnątrz Berlin dobrze udaje wielką metropolię, w istocie jest strasznie prowincjonalny. Każdy żyje w swojej własnej dzielnicy - Kiez - i nie wyściubia z niej nosa. "Ta podwójna tożsamość prowincjusza i mieszkańca metropolii jest prawdopodobnie źródłem przysłowiowej berlińskiej otwartości i tolerancji" - pisze berliński publicysta i redaktor naczelny polsko-niemieckiego magazynu "Dialog" Basil Kerski w wydanej niedawno książce "Homer na placu Poczdamskim" (Wyd. UMCS).
Migracyjny od stuleci charakter miasta powoduje, że nie wytworzyło ono żadnej wspólnej tożsamości, która dawałaby poczucie odpowiedzialności za całość. To dlatego tak łatwo - i chętnie - można stać się berlińczykiem. "Dopiero w tym mieście nauczyłem się, że nie muszę wybierać między polskimi i irackimi korzeniami, nie muszę także udawać rodowitego Niemca" - dodaje Kerski. To właśnie niezdefiniowana tożsamość i niedookreślona forma Berlina są tajemnicą jego powabu. Czym innym zresztą mógłby zaimponować Europie? Nowiutką starówką u stóp wieży telewizyjnej?
Źródło: Gazeta Wyborcza