Ślachciak: Konflikt w sprawie ZIT-u nie ma wpływu na biznes
Rozmawiał Wojciech Bielawa
02.04.2014 , aktualizacja: 02.04.2014 09:07
- Różnica zdań na temat ZIT-u nie ma wpływu na biznes. Pieniądze nie znają granic, inwestuje się tam, gdzie jest to opłacalne - mówi Mirosław Ślachciak, prezes Pracodawców Pomorza i Kujaw.
Wojciech Bielawa: W marcu została oficjalnie zainicjowana działalność nowej miejskiej spółki, Bydgoskiej Agencji Rozwoju Regionalnego. Taka organizacja funkcjonuje już w Toruniu. Kolejna agencja w województwie kujawsko-pomorskim jest potrzebna?
Mirosław Ślachciak: Tak, podobnie jak każda organizacja, która w realny sposób pomaga przedsiębiorcom. Tym bardziej że część przedsiębiorców z Bydgoszczy i okolic odnosi wrażenie, że TARR skupia się na promowaniu toruńskich firm.
Tak w istocie jest?
- Nie jest to do końca prawdą. Niektórzy bydgoscy przedsiębiorcy z góry założyli, że toruńska agencja nie jest obiektywna w swojej działalności. Byli uprzedzeni do tej organizacji, przez co np. składali mniej wniosków niż biznesmeni z Torunia. Wszelkie uwagi o poprawki w dokumentach traktowali jako celowe utrudnianie pracy. Opinie te były jednak krzywdzące. Bydgoska agencja potrzebna jest jednak chociażby z uwagi na większą dostępność dla lokalnych przedsiębiorców. Rynek wciąż nie jest nasycony. Miejsce dla takich instytucji znajdzie się w każdym większym mieście, m.in. Inowrocławiu, Grudziądzu czy Włocławku.
Dwie w województwie nie wystarczą?
- Obszar do działania jest bardzo duży. Tylko niewielka część przedsiębiorców jest aktywna, aplikuje o środki unijne, bierze udział w szkoleniach i konkursach. W dalszym ciągu mnóstwo firm w ogóle nie stara się o dotacje unijne, nie jest zainteresowana udziałem w klastrach. Wszelkie instytucje wspierania biznesu mają wciąż duże pole do popisu. Dlatego BARR nie powinien być traktowany jako konkurent dla toruńskiej agencji, tylko jako uzupełnienie. Podobnie zresztą jak Pracodawcy Pomorza i Kujaw, Izba Rzemieślnicza, Business Centre Club czy Polskie Towarzystwo Ekonomiczne.
Podczas inauguracji BARR-u przedstawiciele miasta przekonywali, że Bydgoszcz jest zieloną wyspą na mapie województwa. Niskie bezrobocie, dużo inwestycji. Czy tak jest w istocie?
- Na pewno możemy być zadowoleni z tego, że w Bydgoszczy jest niskie bezrobocie. Najniższe w całym regionie. Nie możemy się jednak cieszyć z tego, że brakuje nam fachowców. Oferty pracy z wielu firm czy urzędu pracy rozmijają się z wykształceniem i kwalifikacjami osób poszukujących zatrudnienia. W efekcie bardzo szybko rozwijające się branże nie mogą znaleźć fachowców.
Jakie to branże?
- M.in. narzędziowa oraz przetwórstwa tworzyw sztucznych. Pozostają w rozdrobnieniu, nie ma w mieście jakiegoś giganta, ale sporo firm zatrudnia od kilkudziesięciu do kilkuset osób. Bardzo często prowadzą bardzo ciekawą produkcję dla potentatów z branży motoryzacyjnej czy AGD. Dynamicznie rozwija się również sektor IT. To już nie tylko Atos, ale także i szereg mniejszych firm. Mocny jest także przemysł meblarski. Począwszy od firm produkujących okucia meblowe czy sklejkę, kończąc na producentach mebli.
I naprawdę we wszystkich tych branżach jest problem z pracownikami?
- Tak, problem polega bowiem na tym, że gros osób pozostających bez pracy ma wykształcenie humanistyczne. Nie chcą się przebranżowić. Szukają pracy zgodnej ze swoim wykształceniem i aspiracjami, a takiej w Bydgoszczy nie ma.
Skoro w Bydgoszczy jest najmniejsze bezrobocie w regionie, to dlaczego przeciętny mieszkaniec Torunia - jak podają ostatnie badanie GUS-u - zarabia średnio 300 zł brutto więcej?
- W Toruniu więcej osób pozostaje bez pracy, ale jest też sporo instytucji i firm zatrudniających ludzi o wysokich kwalifikacjach. Bydgoszcz ma charakter przemysłowy, pracuje u nas więcej osób o niższych kwalifikacjach, a to przekłada się na zarobki.
Jest na to jakaś recepta?
- Musimy stawiać na rozwój sektora BPO [Business Process Outsourcing, czyli outsourcing procesów biznesowych - red.]. Firmą z tego sektora jest na przykład Atos, który docelowo chce zatrudnić w Bydgoszczy nawet trzy tysiące osób. W wielu miastach ta gałąź gospodarki rozwija się jednak dużo szybciej. W Gdańsku w sektorze BPO pracuje około 50 tys. osób, w Szczecinie - 30 tys. W naszym mieście i regionie są uczelnie, które kształcą ekonomistów. Ci z powodzeniem mogą pracować w tej branży.
Dlaczego więc nie wykorzystujemy tego potencjału?
- Brakuje odpowiedniej infrastruktury. Firmy są skłonne inwestować, jednak wymagają komfortowych warunków pracy. Potrzeba w Bydgoszczy więcej biur klasy A. Wiem, że jeden z inwestorów przymierza się do budowy biurowca, w którym można będzie otworzyć tysiąc miejsc pracy. To jednak wciąż za mało. Pamiętajmy bowiem, że jedna dobrze opłacana osoba, na poziomie półtorej średniej krajowej, generuje od jednego do trzech miejsc pracy w usługach. Częściej korzysta z restauracji, pralni chemicznych i wielu innych dodatkowych usług. Ich brakuje, chociażby przez przeprowadzkę do Torunia Collegium Medicum. Jest mniej konferencji naukowych i sympozjów. A to one napędzają branżę hotelarską, turystyczną, gastronomiczną.
Konflikt między Bydgoszczą a Toruniem ostatnio się nasila. Chodzi już nie tylko o pieniądze, które marszałek chętniej przekazuje na inwestycje toruńskie, ale też o konflikt wokół Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych. To szkodzi lokalnemu biznesowi?
- Z liczbami trudno polemizować. Natomiast różnica zdań na temat ZIT-u nie ma wpływu na biznes. Pieniądze nie znają granic, inwestuje się tam, gdzie jest to opłacalne.
Albo tam, gdzie to możliwe. Odnoszę się do obecnej sytuacji w Pesie. Po decyzji Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków spółka nie może zburzyć ruiny na swojej działce i przeprowadzić koniecznych inwestycji.
- Nie chciałbym, by te wydarzenia były traktowane jako konflikt bydgosko-toruński. Fakt, że konserwator ma siedzibę w Toruniu, nie ma znaczenia. To jest konflikt na linii biznes - konserwator. Choć przyznam, że mieliśmy tu do czynienia z arogancją władzy. Konserwator naruszył normy prawne, jak i również normy dobrego obyczaju.
Odejdźmy od lokalnych wojenek. Jak wydarzenia na Ukrainie wpływają na wymianę handlową z naszymi sąsiadami na Wschodzie?
- Nie ukrywam, jestem pełen obaw. Spójrzmy chociażby na Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych, które mają fabryki w Rosji, oraz wywołaną już Pesę, która zaopatruje Moskwę w tramwaje. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co się dalej stanie ani policzyć ewentualnych strat. To jednak nie tylko problem regionu, ale i całego kraju. Tymczasem za naszym plecami kraje Unii już dogadują się z Rosjanami. Dlatego apeluję do polityków, aby nie opierali się na emocjach. Istotna jest wstrzemięźliwość w wypowiedziach. Wchodzimy w okres kampanii wyborczej, a politycy muszą machać przysłowiową szabelką. To jednak skutkuje retorsjami. Ucierpią na tym nie politycy, tylko przede wszystkim zwykli obywatele. Przemysł rolno-spożywczy, którym tak się szczycimy, a opiera się na eksporcie na Wschód, już liczy straty.
A optymistyczne wieści? Wchodzimy w nową perspektywę unijną na lata 2014-20. Może tam przedsiębiorcy mogą szukać dobrych wieści.
- Wiele jest niewiadomych. Prawdopodobnie będą to jednak środki trudniejsze od tych, które firmy pozyskiwały w kończącej się perspektywie.
To znaczy?
- Będzie niewiele dotacji, a więcej środków zwrotnych na preferencyjnych warunkach. Jeśli już, dotacje będą przede wszystkim na innowacje. Tylko na inwestycje w bardzo nowoczesne technologie i to w skali europejskiej, a nie jak dotąd regionalnej czy krajowej. Pieniądze znajdą się także na współpracę biznesu z nauką, ale muszą iść za tym efekty, konkretne wdrożenia do produkcji. Będzie to wymagało zmiany mentalności przedsiębiorców, dokładniejszych wyliczeń projektów.
Czy to oznacza, że unijne pieniądze zostaną jeszcze lepiej wykorzystane?
- Może tak być, ale może być też tak, że nie zostaną w pełni wykorzystane przez przedsiębiorców. Wszystko zależy od tego, jak wysoko Komisja Europejska zawiesi poprzeczkę.
Cały tekst:
http://bydgoszcz.gazeta.pl/bydgoszc...prawie_ZIT_u_nie_ma_wplywu.html#ixzz2xjHmKmny