Bydgoska firma Vivid Games wyprodukowała hit, który pod koniec roku może zatrząść rynkiem gier mobilnych. Kim jest człowiek, który stoi za tym sukcesem?
W pokojach przed dużymi monitorami siedzą zespoły produkujące gry. Młodzi ludzie, większość przed trzydziestką. Prawie sami faceci. Wszyscy skupieni, czuć atmosferę pracy.
Ale Vivid Games w niczym nie przypomina zwykłego biura. Po miękkiej wykładzinie pracownicy chodzą w skarpetkach albo w klapkach, zupełnie jak Mark Zuckerberg, twórca Facebooka, w filmie "Social Network". Teraz wiem, dlaczego przed wejściem do biura stoi kilkanaście par butów. Wiem też, że dress code na pewno tu nie obowiązuje.
Korporacyjny raj
Asystentka szefa prowadzi mnie do sali konferencyjnej.
Zerkam w prawo, w stronę przytulnej, domowej kuchni. Jakiś chłopak nalewa sobie soku. Z oddali dobiegają rozluźnione rozmowy. Gdyby nie pewność, że trafiłam pod właściwy adres, mogłabym przypuszczać, że pomyliłam drzwi i weszłam do ładnie urządzonego mieszkania studenckiego.
Potem dowiem się, że przyjazna atmosfera jest niezbędna w tej pracy. Pracownicy mają czuć się swobodnie i komfortowo. Sfrustrowany programista nie stworzy niczego odkrywczego, a to w końcu od ich pracy zależy sukces firmy. Dlatego, jeśli ktoś ma ochotę, może chodzić na boso albo w bluzie ulubionego zespołu rockowego. Gdy się zmęczy, idzie do specjalnie przystosowanego pokoju, w którym czekają wygodna sofa, kosz z owocami i konsola z ulubionymi grami.
Pracowników nie obowiązują sztywne godziny pracy. VG to nie fabryka, w której o szóstej rano odbija się kartę. Szefa interesuje wynik, nie godziny spędzone przed monitorem.
"Tak może wyglądać korporacyjny raj", myślę sobie.
Kim jest szef?
Czekam na prezesa. Siedzę w wygodnym fotelu, obitym białą skórą. Przyglądam się zapiskom na tablicy. Chyba niedawno odbyła się tu burza mózgów. Jakieś strzałki, skróty myślowe, okręgi.
"Kim jest szef tego interesu?" - zastanawiam się. Oderwanym od realności geekiem czy biznesmenem w drogim garniturze, z nieustannie dzwoniącym telefonem?
Ani jedno, ani drugie.
Gdy Kościelny siada obok mnie, pod pachą trzyma najnowszy model modnego komputera, a na stole kładzie telefon komórkowy za kilka tysięcy - tyle w temacie biznesmena. Poza tym uśmiech, luźna bluza i jeansy, silny uścisk dłoni.
Zaczynał od zabawy na Commodore
Kościelny w latach 90. skończył historię na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego. - To kierunek nauczycielski, ale nawet przez moment nie pomyślałem, żeby po studiach szukać sobie posady w szkole. Zawsze chciałem robić rzeczy związane z nowymi technologiami - wspomina.
Pierwszy komputer, a był nim Commodore 64, pojawił się w domu Kościelnych, gdy Remigiusz był w drugiej klasie szkoły podstawowej.
- Oczywiście, że - tak jak każdemu dziecku - służył mi głównie do gier, ale bardzo szybko zacząłem próbować wykorzystywać go do wszystkiego. Przepisywałem nawet proste programy z "Bajtka". Później, w czasach technikum elektronicznego, które ukończyłem, komputer służył mi nie tylko do zadań związanych z nauką, ale również do tworzenia grafiki komputerowej - mówi.
Nie pamięta ani pierwszej gry, ani co konkretnie go wciągnęło, ale te wszystkie lata pozwoliły na zamianę z konsumenta gier w ich producenta. Własne doświadczenia zebrane podczas wielu lat styczności z technologią i mediami stały się w przyszłości kapitałem. Wiedział, co jest w każdej produkcji najważniejsze dla graczy, na co trzeba zwracać szczególną uwagę, żeby efekt był oszałamiający.
Najgorzej, gdy gra nie chce grać
Zanim powstał Vivid Games, był Vivid Design.
- Tę firmę założyłem w 2000 r. Zajmowaliśmy się tworzeniem stron internetowych, prezentacjami multimedialnymi, a w późniejszym okresie również tworzeniem gier - opowiada. - Po paru latach wiedziałem, że chcę się zajmować wyłącznie grami.
Tym miała zajmować się zupełnie nowa, niezależna firma Vivid Games. Kościelny założył ją w 2006 r. wspólnie z kolegą Jarosławem Wojczakowskim. Obaj mieli już doświadczenie związane z produkcją gier komputerowych, poznali rynek i nawiązali kontakty. Pierwsze, niewielkie biuro założyli w kamienicy przy ul. Staszica. Zatrudnili trzech pracowników.
Żeby utrzymać się na rynku, spędzali w firmie kilkanaście godzin dziennie.
- To była bardzo ciężka praca. Teraz rzadko zdarzają mi się takie maratony. Ale w pracy jestem na pewno więcej niż przeciętni pracownicy administracji publicznej - mówi. - Ludziom wydaje się, że produkcja gry to tylko świetna zabawa. Tak, ale nie wtedy, gdy w grze coś nie chce grać, a terminy gonią. Wtedy pojawiają się stres i napięcie, nikt nie pomyśli o wolnym wieczorze. Trzeba się sprężyć, by zrobić coś jak najszybciej i jak najlepiej.
Kim są twórcy gier?
Większość pracowników biura przy Słowackiego nie pochodzi z Bydgoszczy. Kandydaci przyjeżdżają z całej Polski. Zostają najlepsi, bo kryteria rekrutacji nowych osób i utrzymania się w firmie są bardzo wyśrubowane. Oprócz oczywistych w tej branży specjalistycznych umiejętności technicznych kandydat musi pasować do reszty zespołu charakterem i wykazywać się wachlarzem tzw. miękkich umiejętności, takimi jak zdolność do pracy w grupie czy bezkonfliktowość. Gdy już zostanie przyjęty, nie wytrwa jednego dnia bez szczerego zaangażowania, pasji, motywacji i kreatywności.
- Niewiele jest w Polsce uczelni wyższych czy szkół prywatnych, które zajmują się kształceniem w kierunku produkcji gier komputerowych. Pracownicy, którzy u nas pracują, to ludzie z całej Polski, których ściągnęła do nas pasja tworzenia rzeczy niezwykłych. Znajdziesz wśród nich informatyków, socjologów, artystów czy historyków, jak ja sam. Wykształcenie nie jest najważniejsze. Najważniejsze są pasja i umiejętności - mówi Kościelny.
Jak powstają gry?
Zanim gra trafi do komputera czy smartfona, pracują nad nią specjaliści z wielu dziedzin. Oprócz informatyków i programistów niezbędni są m.in. muzycy, graficy, testerzy. Każdy odpowiada za swoją część produkcji.
Najpierw ktoś rzuca pomysł. Potem, podczas burzy mózgów, rozkładany jest na czynniki pierwsze. Programiści wspólnie szukają mocnych i słabych stron. Gdy pomysł przejdzie pozytywnie etap dyskusji merytorycznej, zabierają się za niego inni specjaliści.
Teraz w Vivid Games finiszuje produkcja gry "Real Boxing". Jest to symulacja walki bokserskiej na telefony komórkowe z systemem operacyjnym iOS, czyli na iPhone'y i iPady firmy Apple.
To najbardziej zaawansowana technicznie gra mobilna wyprodukowana w Polsce. Kościelny zachwala grafikę: - Nie będzie miała sobie równych. Sceny bokserskie nagrywane były przez profesjonalnych bokserów w podkrakowskich studiach Alvernia. Specjalne urządzenia odzwierciedlają ich sposób poruszania się, który - nagrany klatka po klatce - ostatecznie trafi na ekrany telefonów.
Grę, podobnie jak niedawno wypuszczony na rynek BMX Jam, będzie można pobrać na smartfona ze sklepu internetowego Apple Store za około 5-7 dolarów i grać w dowolnym miejscu i czasie.
- Na przykład w autobusie, w metrze, w przerwie między zajęciami, na przystanku. Każdy z graczy będzie mógł stworzyć własną postać, połączyć się przez internet z nielubianym kolegą i spuścić mu ostry łomot - żartuje Kościelny.
Smartfony w Polsce ma stosunkowo niewiele osób, bo są drogie. Rynkami zbytu dla Vivid Games są głównie Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia, gdzie nie tylko Apple jest popularny, ale też boks.
- Dlatego gra tam musi chwycić. To będzie hit - uważa Kościelny.
Dzięki Real Boxing roczny wynik finansowy firmy ma się zamknąć kwotą 5 milionów zł.
Pieniądze leżą w komórkach
- Koncentrujemy się już na produkcji gier na smartfony, bo to technologiczna przyszłość. Niedługo nikt z nas nie będzie taszczył ze sobą laptopa, wszystko zmieścimy w osobistych tabletach wielkości dłoni - mówi Kościelny. - W zeszłym roku na świecie sprzedało się więcej smartfonów niż komputerów - włączając w to notebooki. To obrazuje, w którym kierunku zmierza świat.
Wyprodukowanie "Real Boxing" kosztowało blisko milion zł. Fundusze pozyskali od nowych inwestorów, m.in. Giza Ventures Polska. Spółka notowana jest od czerwca na rynku NewConnect.
" Gram, jestem normalnym gościem"
Vivid Games zatrudnia dziś ponad 50 pracowników. - Na Słowackiego już zaczyna nam się robić ciasno. Niedługo czeka nas kolejna przeprowadzka - mówi Kościelny.
Firma rozwija swoje filie też poza Bydgoszczą. Ma biura w Londynie i Łodzi. Teraz szykuje się na Wrocław i San Francisco.
Na koniec spotkania pytam Kościelnego, jak spędza czas wolny. - Sprawy biznesowe są bardzo intensywne, dlatego w czasie wolnym poszukuję przede wszystkim spokoju. Lubię dobre kino, muzykę, no i oczywiście gram! - słyszę w odpowiedzi. - Sporo podróżuję i spędzam czas z moją rodziną i przyjaciółmi. Wówczas ładuję baterie. Jestem normalnym gościem - kończy.