Joined
·
3,595 Posts
Wszystkie zamieszczone poniżej zdjęcia są moją własnością. Jeżeli chcesz je wykorzystać - zapytaj o zgodę.
Czwartego dnia rano już nie padało. Znów obudziliśmy się około 9 rano i po wyjściu z namiotu zabraliśmy się za ogarnianie kajaka. To znaczy Błażej się zabrał
Okazało się, że w kajaku schronienie przed deszczem znalazła mysz. Naprawdę żałuję, że nie zrobiłem jej zdjęcia, bo cała sytuacja była komiczna. Zgaduję oczywiście, że mysz była bardziej przestraszona, ale z krzyku można było wywnioskować coś innego 
Zjedliśmy śniadanie, pozdrowiliśmy pasażerów przepływającego wycieczkowca, załadowaliśmy i zwodowaliśmy kajak i ruszyliśmy w drogę.
Pierwsze zdjęcie tego dnia zrobiłem o 10:02 pod mostem kolejowym w miejscowości Kreuzbruch. Zanim założono tabliczki z nazwami, ktoś zdążył się na tym moście podpisać. Studenci Akademii Morskiej?
1. Do Berlina już niedaleko.
Kolejną ciekawą rzeczą, której brakuje mi w Polsce w kwestii oznakowania na rzekach to tabliczki informujące o kilometrach. To znaczy są i u nas, ale w Niemczech jest to jakby bardziej szczegółowe. Np. na każdej połówce kilometra jest "+". To daje nam doskonałą orientację co do położenia.
Jeśli Szczecin chce być naprawdę wodny i przyjazny wodniakom, to powinien zrównać się standardami z Niemcami, a potem starać się je przewyższyć.
2. W tę jedna śluza, a wewtę druga.
3. Jakieś zabytkowe stateczki w miasteczku Friedrichstahl.
Kawałek dalej czekała na nas prawdziwa niespodzianka: odbyliśmy tę wycieczkę w 99 rocznicę istnienia kanału łączącego Berlin ze Szczecinem. W tym roku setka! Powinniśmy to jakoś uczcić.
4. Pomnik upamiętniający powstanie szlaku wodnego między Berlinem, a Szczecinem.
Po niedługim, prawietrzygodzinnym wiosłowaniu dopłynęliśmy do śluzy Lehnitz. To ostatnia śluza na naszej drodze, choć gdybyśmy chcieli przepłynąć cały Berlin, trafilibyśmy na kolejną.
5. Śluza w Lehnitz.
Przedostanie się na drugą stronę śluzy trwało wieki. Ruch na wodzie w okolicy Berlina jest tak wielki, że tworzą się korki i trzeba czekać w kolejce żeby skorzystać ze śluzy. A oprócz prywatnych łodzi dużo pływa tamtędy barek, co dodatkowo wydłuża czekanie. Tym bardziej, że to one mają pierwszeństwo. W kolejce spotkaliśmy pierwsze łodzie napędzane przy pomocy wioseł. I to od razu trzy. Duńskie, drewniane. Były piękne, a płynęli nimi starsi ludzie. Nie gadaliśmy wiele, w sumie nie wiem dlaczego.
Po stu latach czekania i wklepywania w siebie Panthenolu obsługa zdecydowała się przepuścić prywatne jednostki, bo nazbierało się ich naprawdę dużo. Tyle, że nie zmieściły się wszystkie na raz. Ale my, jako że nie zajmowaliśmy dużo miejsca, zmieściliśmy się. Ustawiliśmy się obok jachtu tak czystego, że głupio było mi się go złapać żeby paluchów nie zostawić
6. Wewnątrz śluzy.
Tym razem po wypłynięciu przez wrota nie było czasu żeby odwrócić się i zrobić zdjęcie. Był taki tłok, że szybko trzeba było uciekać i płynąć blisko brzegu żeby nie tarasować drogi i nie stwarzać groźnych sytuacji. Pierwsze zdjęcie zrobiłem pod mostem w Lehnitz. To jest miejscowość, która znajduje się pomiędzy Oranienburgiem, a Berlinem, więc byłem trochę niedokładny na początku mówiąc, że dopłynęliśmy do Oranienburga. Udało się dotrzeć bliżej Berlina. 25,5 km od centrum.
7. Most w Lehnitz.
Zatrzymaliśmy się w małej przystani, która nie była typowym polem namiotowym. To mała marina, która funkcjonowała też jako... warsztat samochodowy. Ale był tam trawnik i można się było rozbić. Personel ni w ząb nie umiał po angielsku ani (oczywiście) po polsku. Ale dogadaliśmy się i tak. Bardzo uczynny pracownik zadzwonił do znajomej, która mówi po angielsku i mogłem jej zadać kilka pytań: "Gdzie jest pralnia?", "Jak dojechać do Berlina?" i "Gdzie jest sklep z narzędziami?" (zgubiliśmy w Teerofenbrucke śledzie od namiotu). Facet wydrukował mapkę Oranienburga, zaznaczył na niej pralnię, sklep, informację turystyczną i kilka miejsc, które uznał za atrakcyjne. A potem zawiózł nas do pralni swoim prywatnym autem.
Później w podzięce dostał od nas zielonego Bosmana. Zabraliśmy go, bo czuliśmy, że ktoś na niego zasłuży
Ten marino-warsztat to...
8. Wassersportzentrum Oranienburg
Oddaliśmy ciuchy do pralni i poszliśmy zwiedzać.
9. Zamek w Oranienburgu.
10, 11, 12. Obóz koncentracyjny w Sachsenhausen.
Po obleceniu Oranienburga i odebraniu ubrań z pralni wróciliśmy do ośrodka zostawić ciuchy i spytać o której najpóźniej możemy wrócić żeby nie pocałować klamki. Chcieliśmy oczywiście pojechać do Berlina i chociaż trochę połazić. W odpowiedzi... pracownik (ten sam) powiedział nam, że możemy wrócić o której chcemy. A ponieważ w nocy nikogo nie będzie i nikt nam nie otworzy, dostaliśmy klucze do bramy ośrodka. Byłem w szoku. Znowu.
No więc pojechaliśmy do tego Berlina i wróciliśmy po północy, bo S-Bahn S1 kursuje całą dobę. Oczywiście robiłem tam zdjęcia, ale nie wiem czy jest sens je wrzucać.
Wróciliśmy w ostatniej chwili. Zaraz po wejściu do namiotu zerwała się burza. Od tej pory burze będą codziennie aż do powrotu do domu.
Dzień czwarty
Czwartego dnia rano już nie padało. Znów obudziliśmy się około 9 rano i po wyjściu z namiotu zabraliśmy się za ogarnianie kajaka. To znaczy Błażej się zabrał
Zjedliśmy śniadanie, pozdrowiliśmy pasażerów przepływającego wycieczkowca, załadowaliśmy i zwodowaliśmy kajak i ruszyliśmy w drogę.
Pierwsze zdjęcie tego dnia zrobiłem o 10:02 pod mostem kolejowym w miejscowości Kreuzbruch. Zanim założono tabliczki z nazwami, ktoś zdążył się na tym moście podpisać. Studenci Akademii Morskiej?

1. Do Berlina już niedaleko.
Kolejną ciekawą rzeczą, której brakuje mi w Polsce w kwestii oznakowania na rzekach to tabliczki informujące o kilometrach. To znaczy są i u nas, ale w Niemczech jest to jakby bardziej szczegółowe. Np. na każdej połówce kilometra jest "+". To daje nam doskonałą orientację co do położenia.
Jeśli Szczecin chce być naprawdę wodny i przyjazny wodniakom, to powinien zrównać się standardami z Niemcami, a potem starać się je przewyższyć.

2. W tę jedna śluza, a wewtę druga.

3. Jakieś zabytkowe stateczki w miasteczku Friedrichstahl.
Kawałek dalej czekała na nas prawdziwa niespodzianka: odbyliśmy tę wycieczkę w 99 rocznicę istnienia kanału łączącego Berlin ze Szczecinem. W tym roku setka! Powinniśmy to jakoś uczcić.

4. Pomnik upamiętniający powstanie szlaku wodnego między Berlinem, a Szczecinem.
Po niedługim, prawietrzygodzinnym wiosłowaniu dopłynęliśmy do śluzy Lehnitz. To ostatnia śluza na naszej drodze, choć gdybyśmy chcieli przepłynąć cały Berlin, trafilibyśmy na kolejną.

5. Śluza w Lehnitz.
Przedostanie się na drugą stronę śluzy trwało wieki. Ruch na wodzie w okolicy Berlina jest tak wielki, że tworzą się korki i trzeba czekać w kolejce żeby skorzystać ze śluzy. A oprócz prywatnych łodzi dużo pływa tamtędy barek, co dodatkowo wydłuża czekanie. Tym bardziej, że to one mają pierwszeństwo. W kolejce spotkaliśmy pierwsze łodzie napędzane przy pomocy wioseł. I to od razu trzy. Duńskie, drewniane. Były piękne, a płynęli nimi starsi ludzie. Nie gadaliśmy wiele, w sumie nie wiem dlaczego.
Po stu latach czekania i wklepywania w siebie Panthenolu obsługa zdecydowała się przepuścić prywatne jednostki, bo nazbierało się ich naprawdę dużo. Tyle, że nie zmieściły się wszystkie na raz. Ale my, jako że nie zajmowaliśmy dużo miejsca, zmieściliśmy się. Ustawiliśmy się obok jachtu tak czystego, że głupio było mi się go złapać żeby paluchów nie zostawić

6. Wewnątrz śluzy.
Tym razem po wypłynięciu przez wrota nie było czasu żeby odwrócić się i zrobić zdjęcie. Był taki tłok, że szybko trzeba było uciekać i płynąć blisko brzegu żeby nie tarasować drogi i nie stwarzać groźnych sytuacji. Pierwsze zdjęcie zrobiłem pod mostem w Lehnitz. To jest miejscowość, która znajduje się pomiędzy Oranienburgiem, a Berlinem, więc byłem trochę niedokładny na początku mówiąc, że dopłynęliśmy do Oranienburga. Udało się dotrzeć bliżej Berlina. 25,5 km od centrum.

7. Most w Lehnitz.
Zatrzymaliśmy się w małej przystani, która nie była typowym polem namiotowym. To mała marina, która funkcjonowała też jako... warsztat samochodowy. Ale był tam trawnik i można się było rozbić. Personel ni w ząb nie umiał po angielsku ani (oczywiście) po polsku. Ale dogadaliśmy się i tak. Bardzo uczynny pracownik zadzwonił do znajomej, która mówi po angielsku i mogłem jej zadać kilka pytań: "Gdzie jest pralnia?", "Jak dojechać do Berlina?" i "Gdzie jest sklep z narzędziami?" (zgubiliśmy w Teerofenbrucke śledzie od namiotu). Facet wydrukował mapkę Oranienburga, zaznaczył na niej pralnię, sklep, informację turystyczną i kilka miejsc, które uznał za atrakcyjne. A potem zawiózł nas do pralni swoim prywatnym autem.
Później w podzięce dostał od nas zielonego Bosmana. Zabraliśmy go, bo czuliśmy, że ktoś na niego zasłuży
Ten marino-warsztat to...

8. Wassersportzentrum Oranienburg
Oddaliśmy ciuchy do pralni i poszliśmy zwiedzać.

9. Zamek w Oranienburgu.



10, 11, 12. Obóz koncentracyjny w Sachsenhausen.
Po obleceniu Oranienburga i odebraniu ubrań z pralni wróciliśmy do ośrodka zostawić ciuchy i spytać o której najpóźniej możemy wrócić żeby nie pocałować klamki. Chcieliśmy oczywiście pojechać do Berlina i chociaż trochę połazić. W odpowiedzi... pracownik (ten sam) powiedział nam, że możemy wrócić o której chcemy. A ponieważ w nocy nikogo nie będzie i nikt nam nie otworzy, dostaliśmy klucze do bramy ośrodka. Byłem w szoku. Znowu.
No więc pojechaliśmy do tego Berlina i wróciliśmy po północy, bo S-Bahn S1 kursuje całą dobę. Oczywiście robiłem tam zdjęcia, ale nie wiem czy jest sens je wrzucać.
Wróciliśmy w ostatniej chwili. Zaraz po wejściu do namiotu zerwała się burza. Od tej pory burze będą codziennie aż do powrotu do domu.